To nie jest kraj dla psa, czyli o ciemniejszej stronie mocy

„To nie jest kraj dla psa” to tytuł recenzji naszej książki zamieszczonej na portalu wywrota.pl. Recenzji o tyle ważnej, że jest pierwszą (pewnie nie ostatnią) oceną o wydźwięku negatywnym. I o ile jest w nas zgoda na to, że książka nie każdemu musi się podobać (Bo ileż można nam słodzić? :), o tyle z samą treścią recenzji trudno już nam się zgodzić. Ale o co chodzi?

Autor recenzji pisze:

„W książce jednak brakuje jednego – prostej i szczerej radości z podróży. Historia usiana jest licznymi przeciwnościami losu, problemami i niedogodnościami, z którymi wataha zawsze potrafi sobie poradzić. Wydaje się, jakby podróż Agaty, Przemka i Diuny stawała się droga usianą przez męki, a jedynym jej celem jest pokonanie kolejnych problemów i wyczekiwanie na kolejne. To wszystko powoduje, że z narracji Agaty wyłania się obraz szczelnie zamkniętej grupy, która nie pragnie żądnej interakcji z otoczeniem, jest samowystarczalna, a inni stają się jedynie źródłem problemu.” (recenzję w całości możecie przeczytać tutaj)

I tu właśnie jest pies pogrzebany – dosłownie.

Bo o ile autorowi wydaje się, że opisujemy drogę przez mękę (no cóż – tak czasem rzeczywiście było), tak nam wydaje się, że o podróżowaniu z psem autor wie naprawdę niewiele.

A jak jest naprawdę? Jak podróżuje się z psem już nie w azjatyckiej, ale w naszej polskiej „oswojonej” rzeczywistości? Oczywiście bywa różnie, wiele zmienia się na lepsze i to właśnie o tym staramy się na co dzień pamiętać i mówić głośno – bo przecież podróżowanie z psem to najlepsze, co do tej pory nam się przytrafiło (bez psa nie byłoby Himalajów, wielu przygód i książki), to zdarzają się też sytuacje rodem z filmów Barei. Oto kilka z nich:

Gdańsk. Chwilę po 22. Właśnie wracamy z Suką z promocji książki w jednej z trójmiejskich podróżniczych knajpek. Do odjazdu pociągu jeszcze bite dwie godziny, postanawiamy się więc pospacerować (i tu wielki plus podróżowania z dużym, groźnie wyglądającym psem: samotna dziewczyna, w obcym mieście, nawet w środku nocy może czuć się bezpiecznie), a przy okazji odprowadzić znajomych na przystanek autobusowy naprzeciwko dworca.

– Dlaczego ten pies nie ma kagańca?! – na to tak przecież znajome pytanie reaguję już jak pies Pawłowa.

– Przepraszam-ale-jest-gorąco-dziemy-do-parku-a-ja-nie-jestem-stąd-w-Warszawie-jeśli-pies-nie-jest-przedstawicielem-rasy-niebezpiecznej-ani-dużej-a-wilczak-czechosłowacki-nie-jest-wystarczy-aby-pies-był-pod-kontrolą-na-smyczy-a-przecież-jest-ale-jeśli-w-Gdańsku-są-inne-zasady-to-już-zakładam-kaganiec! – wyrzucam z siebie jednym tchem przeklinając się w duchu za to, że przed wyjazdem nie sprawdziłam jakie zasady wyprowadzania psów obowiązują w Gdańsku.

-Ale o czym pani mówi?

– Jak to o czym? Bo widzi Pan w Warszawie…

– Ale my nie mówimy o Warszawie czy Gdańsku tylko o kolei! – Dopiero tej chwili przyjrzałam się bliżej odblaskowym kamizelkom noszonym przez mężczyzn, przed którymi tłumaczyłam się już od dłuższej chwili – nie rozmawiałam, jak mi się wcześniej wydawało, ze strażnikami miejskim, ale Strażą Ochrony Kolei.

– Przepraszam, ale nie rozumiem. Nie jestem na dworcu, kiedy będę wchodzić na teren dworca oczywiście założę psu kaganiec. Zawsze tak robię.

– Ależ pani jest na terenie dworca. Ten chodnik należy już do dworca! – przecierając oczy ze zdumienia jeszcze raz spojrzałam przed siebie by sprawdzić czy do przystanku autobusowego i pobliskiego parku da się przejść inną drogą. Tak, jak myślałam – innej drogi nie było…

– A gdzie kończy się teren dworca?

– Na ulicy, ale ulicą pani iść nie może!

– Bo?

– Bo to zabronione!

[kurtyna]

***

– Niech pani mu zdejmie natychmiast ten kaganiec! – kobieta wydzierała się na całe gardło – taki upał, udusi pani psa!

– Proszę pani, to nie jest kaganiec weterynaryjny, tylko kantar – ona spokojnie może w nim oddychać i szeroko otwierać pysk – tłumaczyłam próbując zachować spokój, co w obecnej sytuacji nie było wcale łatwe. Suka właśnie po raz kolejny postanowiła w bardzo sugestywny sposób okazać swoje niezadowolenie z „tego czegoś na nosie” padając na ziemię i wkładając w kaganiec obie przednie łapy. Widok jaki sobą przedstawiała przywodził na myśl histeryzującego czterolatka, który leżąc na ziemi krzyczy i wali pięściami w podłogę – tyle tylko, że w wersji psiej i bezgłośnie.

– Niech pani mu to zdejmie natychmiast z pyska! – Nie musiałam, Diuna jak zwykle świetnie poradziła sobie sama. Na szczęście patrolujący Dworzec Centralny w Warszawie SOKiści właśnie zniknęli za zakrętem korytarza.

***

– Dzień dobry, bilety do kontroli! – głos konduktora wyrwał mnie z głębokiego snu. Dzień? Była trzecia w nocy, zwinięta w moich nogach Diuna nawet nie podniosła głowy. Półprzytomna sięgnęłam do kieszenie po dwa bilety.

– Proszę mój i psa.

– A dokument potwierdzający szczepienie jest?

– Jest – odpowiedziałam powoli zapadając znów w ciemność.

– To poproszę ten dokument – konduktor po chwili zbudził mnie szarpaniem za ramię.

– Już, chwileczkę – odpowiadam zdziwiona. Bo przecież psi paszport zawsze mam przy sobie, ale zazwyczaj wystarczy ustna deklaracja, zwłaszcza w środku nocy. – Kartkując paszport Diuny w poszukiwaniu odpowiedniej pieczątki walczyłam z powracającą sennością.

– Ale przecież TO NIE JEST ZAŚWIADCZENIE! ZAŚWIADCZENIE MA BYĆ NA ODDZIELNEJ KARTCE!

– Tłumaczenie, że paszport psa jest ważnym dokumentem, a zaświadczenie na oddzielnej kartce tylko dodatkiem, że przecież jest pieczątka z datą, że… nie wskórały wiele.

– TYM RAZEM PANI DARUJĘ, ALE NASTĘPNYM RAZEM…!

– Dobrze, przepraszam, następnym razem będzie – odpowiedziałam zupełnie już obudzona.

***

Podróżując przez magiczną, tak kulturowo od Polski różną Azję, byliśmy ciekawi otaczającego nas świata, otwarci na inność, stęsknieni nowych znajomości. Zupełnie tak, jak w każdej naszej podróży – w Polsce, w Unii Europejskiej, na jej obrzeżach. Jak się jednak okazało, ani w Indiach, ani w Mongolii nie było zupełnie tak samo… Różnicą był sposób traktowania psów, a co za tym idzie – osób, które znajdowały się po drugiej stronie smyczy. Czasem budziliśmy ciekawość, ale jeszcze częściej – lęk i wrogość. Wrogość, której często nie udawało nam się przezwyciężyć. Wtedy po prostu zamykaliśmy się w naszym małym – bezpiecznym świecie – międzygatunkowym stadzie modląc się w duchu do wszystkich bogów świata o to, by dane nam było wejść z napotykanymi na naszej drodze ludźmi w inne, pozytywne interakcje.

I o tym też jest nasza książka, ale by to odkryć, po prostu trzeba zacząć podróżować z psem. I do tego mimo wszelkich trudności – gorąco zachęcamy.

Agi

© 2015, Wataha w podróży. All rights reserved/Wszystkie prawa zastrzeżone. Każda kopia musi być w widoczny sposób opatrzona oświadczeniem o treści: „Materiał ten pochodzi z bloga www.3wilki.pl”.

40 Comments