Od teorii do praktyki, czyli Wataha w Europie.

Z psem (prawie) wszędzie. 

Odkąd staliśmy się wilczą rodziną, watahą, staramy się wszędzie jeździć we trojkę. Diuna podróżuje więc miedzy Warszawą (tam dotychczas mieszkaliśmy), a Dolnym Śląskiem (tam mieszka rodzina Przema) i Suwałkami (miasto rodzinne Agi), między Sokolikami (polecamy najlepsze i do tego psiolubne miejsce w Sokolikach – za niewielką opłatą można tu legalnie przebywać z psem ) a Cheile Turzi (nasza ulubiona miejscówka wspinaczkowa w Rumunii); między Polską, a innymi krajami UE, które często odwiedzamy (do tej pory Diuna była z nami na Litwie, w Czechach, na Słowacji i w Rumunii), miedzy Bieszczadami a Tatrami.

Diuna z Agi w jaskini w Rumunii
Diuna z Agi w jaskini w Rumunii

Do tej pory największą trudność napotkaliśmy w zabieraniu psa w polskie góry – bo park narodowy, bo nie wolno…

Jesteśmy świadomymi przewodnikami psa, wspinaczami, staramy się żyć w zgodzie z naturą, szanować środowisko naturalne; żyć tak, aby jak najmniej szkodzić Ziemi. Dlatego zawsze sprzątamy psie odchody, a po lesie biegamy z Suką na smyczy (czy raczej na pasie do dog-trekkingu, który up-cyclingowo przerobiliśmy ze starej uprzęży wspinaczkowej i taśmy do dziabek :). Jednocześnie jednak, jesteśmy wilczo – ludzką rodziną, a to wiele zmienia…

Pierwszy dogtrekking
Pierwszy dogtrekking

Czechosłowacki wilczak to rasa, która po pierwsze potrzebuje dużo (a raczej, bardzoooo duuużooo) ruchu (dobry wilczak, to zmęczony wilczak); a po drugie, co sprawia najwięcej kłopotów, bardzo źle znosi rozdzielenie od stada. Co to oznacza w praktyce?

Wilczakowy skok w bok
Wilczakowy skok w bok

No cóż… Jak chętnie zaopiekowalibyście się 30 kilogramowym (złożonym z samych mięśni, kości, pazurów i zębów) tornadem, które za życiową misję uważa polowanie (w warunkach domowych równa się to kradzieży jedzenia…np. odmrażającego się w zlewie kurczaka – skradziony mamie Agi, czy 2 kilogramów schabu – mamie Przema) i zabawę np. w rozszarpywanie butów, ubrań, mebli? Do tego bardzo chętnie wyrusza na samodzielne wyprawy ratunkowe w poszukiwaniu zaginionego właściciela (płot o wysokości 1,5 metra w psim hostelu nie stanowił dla Diuny żadnej bariery, a słyszeliśmy o suce, która w poszukiwaniu właścicielki wyskoczyła z domu oknem…wraz z szybą, Diunie udało się do tej pory wyskoczyć z pierwszego piętra na drewniany daszek), a kiedy zaczyna się nudzić, zaczyna kombinować…a wtedy strzeżcie się kanapo, lodówko, szafo…bo nigdy nie wiadomo, co wpadnie do burej łepetyny (wilczaki są bardzo inteligentne…czasami nawet za bardzo) …

Psia kość!
Psia kość!

A dodatkowo Diuna jest świetną kompanką wszelkich wypraw. Sprawdza się jako obrońca samochodu, samobieżny grzejnik namiotowy, nie wymagający baterii budzik (nastawiony punktualnie na 6:30 rano z opcją drzemki do 7:00) i stróż pozostawionego pod ścianą sprzętu wspinaczkowego.

Wspinaczka? Nieeee.
Wspinaczka? Nieeee.

Staramy się więc, jeśli tylko jest to możliwe, zabierać Burą z nami wszędzie. Jeśli, bo czasem jest to naprawdę trudne.

To co z tymi górami?

W Bieszczadach staramy się trzymać poza granicami parku narodowego, czyli w niższych, ale za to mniej uczęszczanych częściach gór – chociaż oczywiście zdarzyło nam się (pomimo zakazu) wejść z suką na Tarnicę i jak się okazało…NIE BYLIŚMY JEDYNI. Po drodze spotkaliśmy kilkoro ludzi uprawiających trekking z psami…

W Bieszczady zimą
W Bieszczady zimą

Sytuacja komplikuje się w Tatrach. Po pierwsze, na teren TPNu nie da się wejść z psem, po drugie, nawet gdyby się udało, to gdzie zostawić psa w czasie wielogodzinnego wspinania?

Letni sezon wspinaczkowy 2013 w Tatrach odpuściliśmy, ale tym razem nie było to trudne, bo ze względu na poważną operację barku (stabilizacja zwichnięcia nawykowego metodą Latarjet’a) Agi wróciła do wspinania dopiero późną jesienią. Co będzie w tym roku? No cóż, zobaczymy. Albo będziemy się wspinać z innymi partnerami, albo…

– Tornado oddam w dobre ręce 🙂

W sezonie zimowym, przed wyjazdem do Indii byliśmy w Tatrach tylko raz – drytoolowo, na Słowacji, w dolinie Kieżmarskiej. I tam wybraliśmy się z już suką, nielegalnie, wychodząc w góry bardzo wcześnie rano. Wspinaliśmy się tylko na krótkich drogach drytoolowych, Diuna została więc na dole, zakopana w jamie w śniegu (było naprawę zimno, suka włączy więc na tryb “przetrwanie”).

Najcieplej w zaspie
Najcieplej w zaspie

Legalnie na terenie TaNaPu z psem można poruszać się w tylko (i aż) w niższych partiach słowackich Tatr, poniżej IV i V stopnia ochrony (mapa tutaj). Pies musi być oczywiście na smyczy i w kagańcu.

Wilk na 4…kołach, czyli w świat samochodem.

Zanim ruszyliśmy do Indii, byliśmy szczęśliwymi posiadaczami samochodu (byliśmy – samochód został spieniężony i wymieniony na bilety lotnicze dla całej naszej trójki), volkswagena kampera, domu na kołach.

Psi autostop
Psi autostop

To właśnie tym samochodem (wprawdzie z przygodami, ale jednak) dojechaliśmy do Hiszpanii, Słowenii, Czech, Słowacji  Rumunii. I to właśnie ten samochód, bywał również ruchomym domem całej WATAHY (Ba! Do Rumunii Diuna podróżowała wraz ze swoja siostrą Kirą).

Siostry - Diuna z Kirą
Siostry – Diuna z Kirą

Podróżowanie z psem samochodem przypomina podróżowanie z dzieckiem. Psy, tak jak ludzie, mogą lubić, lub nie ten sposób podróżowania i podobnie jak ludzie, mogą mieć chorobę lokomocyjną (u Diuny objawiała się ona wymiotami i poprzedzającym je ślinotokiem). Do takiej podróży trzeba się, podobnie jak do podróży z dzieckiem, odpowiednio przygotować (ulubiony kocyk, ulubiona zabawka, miska no wodę, specjalne pasy bezpieczeństwa, mała głodówka przed wyjazdem, itp.). Należy jednak pamiętać, że jazda samochodem nie jest dla czworonogów czymś, co leży w ich naturze (chociaż podobno istnieją psy przewodnicy, które potrafią prowadzić auto ;), dlatego psa należy przyzwyczaić do podroży tym (i każdym innym) środkiem transportu i najlepiej oczywiście zacząć już za lat (a raczej miesięcy) szczenięcych… Im wcześniej, tym lepiej.

Diuna swoją pierwszą długą podroż samochodem przeżyła już w wieku niecałych 2 miesięcy, kiedy zabieraliśmy ją z hodowli. Spod Zielonej Góry musieliśmy ja przewieźć do nowego domu w Warszawie. Podróż była horrorem, zarówno dla małej, jak i dla nas. Oddzielenie od matki i stada, obcy ludzie, samochód. Na zmianę piski, wymioty i biegunka (a czasem wszystkie naraz) trwały przez połowę podroży. W drugiej połowie, szczenię było już skrajnie wyczerpane i po prostu zasnęło.

Z kaczuszką na koniec świata
Z kaczuszką na koniec świata

Każda następna podroż była coraz spokojniejsza. Dziś Diuna uwielbia jazdę samochodem – wie, że samochód to przygoda i otwarta przestrzeń. Najchętniej jeździ na tylnym siedzeniu z głową na naszych kolanach, nie ma też problemu z goszczeniem w aucie innych psów. Chwile po wejściu do samochodu automatycznie przełącza się z trybu czuwania, w tryb podroży i zasypia… Nie lubi tylko jeździć w bagażniku (nie jest to też najbezpieczniejszy sposób przewożenia psa) – wtedy przecież trudno się przytulić. (O tym jak bezpiecznie przewozić psa możecie przeczytać tutaj).

Wataha w motorikszy
Wataha w motorikszy

Potwory miejskie, czyli kilka słów o transporcie publicznym.

Wilczaki to psy wymagające wiele pracy, zwłaszcza w okresie socjalizacji. Jeśli szczeniaka (każdej rasy) odpowiednio wcześnie nie przyzwyczai się do “miejskich potworności” – tłumu, ruchomych schodów, autobusów, metra; małe rzeczy mogą w burej głowie urastać do rangi potworów rodem z najgorszych psich koszmarów, przed którymi albo trzeba uciekać z podkulonym ogonem, albo stanąć z nimi do walki szczerząc kły, jeżąc grzbiet i warcząc.

Największy problem mieliśmy z przyzwyczajeniem suki do metra. Kiedy tylko z daleka widziała wejście na stację, natychmiast kładła się i nawet najlepsza parówka nie była w stanie przekonać jej do ruszenia się z miejsca. Trzeba było wziąć więc byka za rogi, a sukę pod pachę… Na szczęście lęk udało się przepracować (całe szczęście, bo suka rosła, a pacha nie) i dzisiaj Diuna bez problemu wsiada do metra lub autobusu. Zawsze jednak mamy ze sobą coś pysznego…tak “na w razie czego”.

W Warszawie czasem trudno wytłumaczyć kierowcy co to takiego jest kantar (nie używamy ciężkich kagańców), czasami trzeba stoczyć bój o to, żeby autobus wystartował.

Pociąg do podróżowania, czyli Suka, która jeździła koleją.

Kiedy po raz pierwszy miałam wziąć Diunę do moich rodziców, do Suwałk, byłam przerażona. 5 godzin w pociągu, bez możliwości wyjścia na siusiu (psie siusiu), w hałasie, upale, wśród obcych ludzi…

Moje obawy, na szczęście, okazały się zupełnie bezpodstawne. Kiedy tylko ułożyłam ulubiony kocyk Diuny na podłodze w przedziale, suka natychmiast się na nim klapnęła (klapnięcie, w przeciwieństwie do zwykłego położenia się, objawia się jednoczesnym ugięciem wszystkich 4 łap co oczywiście wygląda komicznie), zwinęła w kłębek, wcisnęła łeb w moje stopy i…zasnęła…tak po prostu. Przespała całą podróż. Tę i wiele następnych wzbudzając sensacje wszędzie, gdzie się pojawia…że tak grzeczna, dobrze ułożona (w kulkę pod siedzeniem) i spokojna…(Hmm…jak dobrze ze nikt ze współpasażerów nie widział jej w trybie Z A B A W A 🙂 )

(O zasadach podróżowania z psem w PKP przeczytacie tutaj)

 Z paszportem w łapie, czyli o podróżowaniu w UE.

Chociaż naprawdę dużo podróżujemy po Polsce, to jednak najwięcej kilometrów Wataha przebyła poza jej granicami, dotychczas (przed wyjazdem do Indii) głównie w krajach Unii Europejskiej.

Dzięki układowi z Schengen poruszanie się ze zwierzętami towarzyszącymi (psy, koty i fretki) w granicach UE jest stosunkowo łatwe. Wystarczy aby pies (lub oczywiście Suka ;p) miał ważne szczepienie przeciwko wściekliźnie, czip lub tatuaż oraz ważny paszport (więcej o tym, jak wyrobić psi paszport i ile to kosztuje: tutaj). W kilku krajach
(np. Irlandia, Szwecja i Malta) obowiązują zaostrzone zasady wwozu zwierząt towarzyszących, dlatego zanim wyruszycie w podroż z psem, warto wcześniej sprawdzić jakie obostrzenia tam obowiązują (Uwaga! Jeśli w danym kraju wymagany jest test na obecność przeciwciał wścieklizny, procedurę przygotowywania czworonoga do wyjazdu należy rozpocząć co najmniej 3 miesiące wcześniej. Tyle czasu musi upłynąć od pobrania krwi do badania do czasu przekroczenia granicy). Warto też pamiętać, że niestety, osoby które powinny udzielić informacji na temat zasad wwozu zwierząt do danego kraju (pracownicy ambasady, weterynarze, czy nawet pracownicy powiatowego inspektoratu weterynaryjnego) często nie znają odpowiedzi na dręczące nas – watahy w podróży – pytania. Ba, potrafią wprowadzić w błąd! A taki błąd może poskutkować na przykład “utknięciem” gdzieś daleko od domu, na przykład w Indiach, ale to już zupełnie inna historia…

© 2013, Wataha w podróży. All rights reserved/Wszystkie prawa zastrzeżone. Każda kopia musi być w widoczny sposób opatrzona oświadczeniem o treści: „Materiał ten pochodzi z bloga www.3wilki.pl”.