O trzech Everestach, czyli dekalog podsumowujacy

Jeśli dzisiaj jest czwartek…to jesteśmy w Srinagarze 🙂 Za nami ponad 6 tygodni wędrówki po dachu świata. Coraz częściej odliczamy dni pozostałe do powrotu, coraz częściej myślimy o tym, co czeka nas w Polsce i czasem zapominamy o chwilach, które przeżyliśmy wędrując.

A trochę się tego nazbierało 🙂

Oto krótkie podsumowanie 6 tygodni podroży Watahy:

I. Co nam się udało:

– Przemierzyliśmy 642 km, w tym 436 km na własnych łapach, z plecakami i namiotem

– Dotarliśmy do wysokości ok. 4380 m n.p.m. (podnóża Maiktoli)

– Wędrowaliśmy średnio 10,4 km dziennie, minimalnie ok 3 (z wioski do wioski), maksymalnie – ponad 25 km

– Wspięliśmy się w sumie 25 km w gorę (licząc z mapy – bo realnie było tego kilka razy więcej, jak wrócimy do Polski, to podliczymy dokładnie) – to tak, jakbyśmy 3 razy weszli na Everest startując z poziomu morza!

– Nadal żyjemy i mamy się dobrze 🙂

 

II. Co nam się nie udało:

– Dotrzeć do lodowca Milam (nie dostaliśmy przepustki od policji granicznej, ITBP, przybyliśmy za wcześnie, miesiąc przed otwarciem sezonu)

– Odnaleźć jaskini w dolinie Sunderdhunga (na przeszkodzie stanęła, a raczej przyleciała na skrzydłach wichru – burza gradowa, musieliśmy zawrócić kilkaset metrów przed celem i wrócić do naszej bazy)

– Odkryć tajemnicy jeziora Roop Kund (znów przeszkodziła nam pogoda, po 2 dniach czekania w namiocie na jej poprawę – lalo cały dzień i noc, doszliśmy 10 km dalej, by uciec w dół przed burzą śnieżną)

 

III. Najpiękniejsze momenty:

– Poranek na grani Khulyia. Wczoraj się zgubiliśmy, dziś – odnaleźliśmy w jednym z piękniejszych miejsc na Ziemi, z widokiem na Nanda Devi.

– Poranek w “Zero Point” na końcu doliny Pindari. Ponad 4000 m n.p.m. Po bardzo zimnej nocy w namiocie. Jesteśmy sami, słońce odbija się od lodowca, widok 7 tysięcznych szczytów (i choroba wysokościowa ;p)  zapiera dech w piersiach.

– Dolina Sunderdhungi, podchodzimy do podnóża Maiktoli. To do tej pory najwyższy punkt, jaki osiągnęliśmy. Jest biało, biało i cicho. Słońce na chwilę przedziera się przez warstwę chmur i ukazuje nam twarz sześciotysięcznej piękności. Dla takich chwil warto iść, oddychać, żyć. Diuna szaleje w śniegu.

 

IV. Najtrudniejsze momenty:

– Każdy dzień w pierwszym tygodniu podroży. Każdy krok, każda myśl. Odliczanie dni, godzin, minut. Czegokolwiek byśmy się nie uchwycili, rachunek pozostawał ten sam…jeszcze 3 miesiące nie możemy wrócić do domu.

– A potem już średnio co 2 tygodnie: pytania “Po co to wszystko?” i myśli, że nie ważne jak daleko i wysoko pójdziemy – od siebie nie możemy uciec.

– Skok Diuny w Lilam. Polując na ptaka przypięta do barierki suka skacze 2 metry w dół i zawisa na obroży, potem wpada w ostre himalajskie pokrzywy (są gorsze, bardziej drażniące,  niż nasze polskie). Wszystko kończy się dobrze, ale przechodzimy przez piekło (jesteśmy w wiosce w górach, do najbliższego weterynarza dzień drogi pieszo, suka ma problemy z oddychaniem).

– Khuliya. Weszliśmy na szczyt, teraz schodzimy w stronę lodowca Namik…tak nam się przynajmniej wydaje. Śnieg pokrywa żleb zejściowy. Gubimy ścieżkę i postanawiamy schodzić wzdłuż strumienia. Po godzinie dochodzimy do wysokiego skalnego progu, musimy go obejść trawersując urwiste zbocze…krok za krokiem…a potem jeszcze kilka razy. Pod koniec dnia jesteśmy wykończeni. Wtedy natrafiamy na ślady niedźwiedzia himalajskiego, tuz obok strumienia, właśnie tam, gdzie idziemy. Mijamy ślad i nic się nie dzieje, ale okazuje się że trafiamy z deszczu…w wodospad. Kilkudziesięciometrowa ściana wody i lita skała wokół. Pod koniec dnia jesteśmy wykończeni…nie to jeszcze nie koniec dnia. Musimy przewspinac leśne zbocze, prosto w górę, z powrotem na gran sąsiedniej góry, którą próbowaliśmy obejść. Możemy zapomnieć o wiosce, której domy widać ze żlebu rzeki. Przynajmniej na kilka dni. W zamian dostajemy nieziemski widok z namiotu o poranku.

– Wioska Lahur. Ostre zejście w dół. Suka ciągnie tak bardzo, że dla własnego bezpieczeństwa Agi postanawia spuścić ja ze syczy. Przez chwile idzie przy nodze by nagle wystrzelić jak z procy i zniknąć gdzieś miedzy polami. Kiedy wraca jest cała we krwi. Zagryzła kozę, może dwie. To jej pierwsze polowanie w życiu, ale to my stajemy się ofiarami, kiedy zbiega się połowa wioski… W końcu, po długich pertraktacjach Przemka bez znajomości języka, i prowadzonych w rzęsistym deszczu, płacimy za straty ponad 4300 Rps zamiast oczekiwanych 7000…ale i tak stanowi to większość naszych pieniędzy, a przed nami jeszcze tydzień wędrówki zanim dotrzemy do miasta, gdzie jest bank. Pod koniec znajduje się druga koza, która ze stresu odłączyła się od stada.

– Idziemy do wsi Didina. Przed nami długie zejście do rzecznej doliny i takie samo podejście w górę. Nie za trudne, ale długie i w pełnym słońcu. A jednak “za” trudne. Nagle Agi zaczyna narzekać na wszystko – słońce, kamienie pod stopami, ciężar wora na plecach. Boli brzuch, głowa, gardło. Kazdy krok okupuje bólem, zatrzymuje się co kilka metrów. Kiedy wreszcie docieramy do wsi, ma wysoka gorączkę i ledwo trzyma się na nogach. Spędzamy 2 dni w tamtejszym Guest Housie, Agi łyka antybiotyk przywieziony z Polski i 3 dnia jest w stanie powoli ruszyć dalej…powoli…bardzo powoli… w stronę Roop Kund.

V. Noclegi:

– Większość nocy spędzamy w namiocie – trochę za małym na 2 osoby, psa i wielkie wory. Rozbijamy się na graniach, na drogach, na pastwiskach, w świątyni, w pobliżu aszramu, pod szkołą, raz – na wyznaczonym (i płatnym) terenie schroniska, chociaż za darmo. W śniegu, nad rzekami, na lodowcu.

– Nocujemy tez w “Tourist Gesthouse’ach” i prywatnych domach (w łóżkach dzieci, które odstępują nam swoje pokoje), często bez prądu i toalety. Domach z kamienia, gliny i słomy.

– Kilka nocy spędzamy w hotelach (najdroższy -800 Rps/noc w pokoju 2-osobowym)

 

VI. Pogoda:

– Kwiecień: Codziennie pada, deszcz, śnieg, grad lub wszystko na raz. Noce powyżej 3000 m.p.m. są naprawdę zimne.

– Maj: na lodowcu nadal zimno, w miastach – gorąco, nie do wytrzymania. Temperatury przekraczają 40 stopni.

 

VII. Nasze odkrycia:

– Odkrycie natury duchowej: Duże miasto zabija ducha 😉 Kiedy wszystko masz w zasięgu ręki (no może poza winem, serem i kawa), nie wiesz, czego naprawdę potrzebujesz do życia, a co jest zbędne.

– Odkrycia natury kulinarnej:

*Najprostsze posilki sa najlepsze 🙂 Ryż i dal w górach smakuje jak ambrozja! Dodajcie do tego lokalny duszony szpinak (laj) – poezja!

* Chiapatti (roti) z miodem – pycha!

*Każdy trekking da się przeżyć na ryżu, dalu i…ciastkach za 30 gr za paczkę, które dostępne są nawet w najmniejszych wiejskich sklepikach, wiezione na grzbietach mułów.

* Masala Czai (czyli bardzo slodka herbata z mlekiem i przyprawami korzennymi) potrafi uratować życie i dać energie na cały dzień.

* Owsianka to nie pożywienie owsików, ale pyszne i zdrowe śniadanie na szlaku. Zwłaszcza z bakaliami i miodem.

– Odkrycia natury kosmetycznej:

*Mycie 2 razy dziennie to jakis dziwny wymysł cywilizacji zachodu…

*…i naprawdę (NAPRAWDĘ) nic się nie stanie, jeśli pójdziesz spać z nieumytymi zębami ;p

* Hindusi nacierają włosy olejkami. My tez. Przy takim słońcu to naprawdę ratuje włosy przed spaleniem.

*Brak lustra sprawia cuda. Nagle znikają problemy z cera czy za grubymi udami!

-Odkrycie natury technicznej: Bambus to materiał, który nadaje sie nie tylko do budowy domów, mostów, ale rowniez do naprawy stelażu namiotu i zrobienia kijkow trekkingowych.

– Odkrycie psiej – natury: Pies to świetny, przenośny ogrzewacz namiotowy.

– Odkrycie natury jakościowej: Karty i szachy potrafią podnieść jakość życia.

– Odkrycia geograficzne:

* Sa jeszcze na swiecie miejsca (i to wcale nie w dzungli amazonskiej), gdzie odległości liczy sie nie w kilometrach, ale w dniach pieszej wedrowki. Miejsca, gdzie nie da się dotrzeć inaczej, niz na wlasnych nogach lub grzbiecie mula.

* W Himalajach nie istnieje pojecie “blisko”

 

VIII. Zdrowie:

– W pierwszym miesiącu wędrówki – bez kłopotów.

– W drugim daje o sobie znać przemęczenie…mieliśmy gorączkę, zapalenie gardła i zatrucie żołądkowe.

 

IX. Straty:

– Kilogramy (wszyscy troje jesteśmy chudzi i żylaści)

– Futro (na szczescie tylko Diuna)

– 4360 Rps zaplacone za zagryziona przez Diunę kozę

– namiot, zniszczony przez Diunę w akcie paniki, że ja zostawiliśmy (namiot trzyma się dzięki kawałkom bambusa nałożonym na złamane kijki stelaża)

– sandały, Agi gubi podeszwe gdzies na podejściu do wsi Ramni

– składane plastikowe wiaderko, które ktoś nam kradnie spod namiotu w nocy (pewnie pasterze, którzy przepędzają owce)

 

X. Różnice kulturowe:

– Papier toaletowy to dobro trudno dostępne, można się ratować serwetkami stołowymi (napkins)

– Hindusi nie znają slowa “nie wiem”…wolą skłamać, niż przyznać się, ze czegoś nie wiedzą

– Tak, jesteś atakcyjny/atrakcyjna…na pewno bedziesz ATRAKCJA do oglądania i gapienia sie na… w każdej wiosce. Na jednym widzu się nie kończy, od razu zleci się cala wioska.

– Nie mówisz w hindi? Jak to? Jesli powtorzy ci sie cos bardzo glosno i wiele razy, to na pewno zrozumiesz…

– Hindusi w gorach sa dumni ze swojego angielskiego…jeśli znaja jedno slowo, na pewno powtórzą je conajmniej 10 razy. Na widok psa wskażą go i spytają się: dog?

-5 rano a ty spisz? To jakies zarty…trzeba cie obudzic, nalepiej wypasajac muly pod samym namiotem. Muły brzęczą dzwonkami, jak gdyby to było Boże Narodzenie.

– Dom bez toalety? Norma…najwazniejsze ze jest telewizor i antena satelitarna 🙂

– Masz ochote na piwo?  Najpierw spedz pol dnia szukajac sklepu z alkoholem…a potem łykaj cieple udając, ze to naprawde jest to, na co miales ochote.

– Gdzie szukać wina? Przecież nie w “wine shopie”…tam sprzedają tylko piwo, whisky i rum

– Czestujez cukierkami? Swietnie, wezme garsc…dla caleeeej duuuzeeej rodziny.

 

I na koniec: za czym tęsknimy:

– za rodziną i Polską

– wanną, dobrym piwem, winem, kawą z ekspresu i warzywami na co dzień…

– …I oczywiscie…za Wami nasi przyjaciele 🙂

© 2013, Wataha w podróży. All rights reserved/Wszystkie prawa zastrzeżone. Każda kopia musi być w widoczny sposób opatrzona oświadczeniem o treści: „Materiał ten pochodzi z bloga www.3wilki.pl”.

2 Comments