Jest już za późno, nie jest za późno
|Szybko, zbudź się, szybko, wstawaj!
Szybko, szybko, stygnie kawa!
Szybko, zęby myj i ręce!
Szybko, światło gaś w łazience!
Szybko, tata na nas czeka!
Szybko, tramwaj nam ucieka!
Szybko, szybko, bez hałasu!
Szybko, szybko, nie ma czasu!
Piątek, późne popołudnie. Jak zwykle spóźnieni gnamy autostradą A2 w stronę polsko-niemieckiej granicy. Najpierw planowaliśmy, że wyjedziemy z Warszawy (tak, NADAL z Warszawy…to miasto wciąga jak ruchome piaski. Na Dolnym Śląsku na razie mieszkają tylko nasze rzeczy) w czwartek wieczorem, zaraz po kursie Przemka. Jednak jak zwykle plany spaliły na panewce…bo przecież spokojny, zaplanowany wyjazd to nie w naszym – watahowym stylu. W piątek około południa na 2Wieżach ma się zjawić telewizja Polsat, by nagrać prowadzony przez Katarzynę Dowbor program o spełnianiu marzeń – w tym przypadku, czyjegoś snu o wspinaczce. Wcześniej Przemo musi płynąć na ratunek Diunie, która w pogoni za patykiem płynie na drugi brzeg Kanału Żerańskiego.
Ekipa zjawia się około południa czasu telewizyjnego – o 14:30. W końcu po tym, jak 60-letni Pan Kazimierz dwukrotnie osiąga szczyt (ściany, nie swoich możliwości), a my – szczyt cierpliwości, pakujemy Sukę do auta i ruszamy w trasę…przecież nie możemy się spóźnić! Nie do Późnej!
Po kilku godzinach zjeżdżamy z A2 na kawę i mały research… Pytamy wujka Google o możliwość ominięcia bramek na autostradzie i oto co znajdujemy:
http://zuch-dziewczyna.blog.onet.pl/2006/01/01/jak-ominac-bramki-na-a2/
Załóżmy, ze jedziemy ze Strykowa do Poznania autostradą A2.
Zaczynamy być czujni w Koninie (pierwszy zjazd w Zdżarach na Konin/Turek, następny w Modle – na Konin/ Kalisz). Na następnym węźle zjeżdżamy (miejscowość Sługocin – zjazd Ciążeń/ Pyzdry/Golina). Ja kieruję się na Ciążeń (sympatyczna trasa z zakazem wjazdu dla TIR-ów ) Jedyny minus to lekki szok amplitudy prędkości
Z dodatkowych atrakcji na trasie:
– zwiedzanie Pałacu Biskupiego w Ciążeniu
– obserwacja ogromnych ilości bocianich gniazd (już wiadomo skąd ta nazwa wsi
Z miejscowości Ciążeń kierujemy się na Słupcę. Tu też się pilnujemy, bo jest tylko jedno oznakowanie o wjeździe na autostradę. Wjeżdżamy. Tym sposobem skutecznie ominęliśmy pierwszą bramkę w Lądku!
Kontynuujemy podróż autostradą i na kolejnym zjeździe (Września) zjeżdżamy. Teraz mamy 2 opcje na ominięcie kolejnego punktu:
1) Drogą krajową 92 (szeroka dwupasmówka) aż do Poznania (trochę radarowa, ale do przeżycia Polecane, gdy kończymy podróż w Poznaniu.
Jak się później okazuje, rzeczywistość nie jest aż tak różowa, a informacje zuch dziewczyn – nieaktualne (czyt. opóźnione). Otrząsając się z szoku “amplitudy prędkości” i przecierając oczy w niedowierzaniu widzimy przed sobą kolejną bramkę…”Nosił wilk razy kilka”… Całe szczęście zamiast 15 zł, płacimy 6 zł. Pani w okienku radzi nam, jak ominąć kolejną bramkę we Wrześni 🙂
Do Późnej docieramy w środku nocy, pewni, że jest już za późno na gorące powitania. Pole kempingowe tonie w mroku i ciszy. Postanawiamy jednak dla pewności przespacerować się do domu Margo – gospodyni spotkania.
Już w bramie wita nas chóralne poszczekiwanie na 12 i pół* wilczych gardeł. Kilka burych stoi na łapach witając nas przez bramę. Jest i Margo! Z resztą czego mogliśmy się spodziewać, przecież licho nigdy nie śpi…
Zostajemy zaproszeni do środka – na podwórko, które na co dzień należy tylko do wilczków z Peronówki. Na co dzień, bo w czasie corocznego spotkania właścicieli i fanów rasy, stado powiększa się o liczącą kilkadziesiąt czworonożnych osobników, grupę gości.
Raźno więc przekraczamy bramkę i… nagle napotykamy na opór napiętej do granic możliwości smyczy. Diuna z podkulonym ogonem i uszami „po sobie” zdaje się mówić przerażonym wzrokiem:
– Za żadne kości świata tam nie wejdę!
Diuna? Nasz superodważny i społeczny pies? Ale jak to…?
Zrozumienie przyszło chwilę później, kiedy już siłą wprowadziliśmy Diunę na podwórko. Przed „TĄ” bramką wszystkie bure czują respekt. Przekroczenie jej równa się przekroczeniu pierwszego piekielnego kręgu, wejściu na teren zajmowany przez „gang z Peronówki” – obce stado. I to, że większość przyjezdnych psów pochodzi z tej właśnie hodowli, wcale nie poprawia sytuacji. Prawa rządzące stadem są proste: kto nie jest z nami, ten przeciwko nam.
„- Najważniejsze to rozbić stado, zaraz poczuje się pewniej” mówi Margo (i jak zwykle ma rację) drapiąc Sukę za uszami i dając sobie „umyć” całą twarz. Owo „zaraz” przeciągnęło się jednak do poranka dnia następnego.
Kiedy my siedzimy przy ognisku socjalizując się z garstką nocnych marków, Diuna chowa się pod uginającym się od jedzenia stołem, nawet nie próbując niczego z niego ukraść… na socjalizację ze stadem nie ma (na razie) szans.
Wszystko zmienia się o poranku. Kiedy my przecieramy oczy po wyjątkowo krótkiej nocy, Diuna pełna werwy wita się z każdym przechodzącym psem bez różnicy, z jakiej hodowli i jakiego miejsca na świecie pochodzi. Poranny spacer w towarzystwie burych kolegów i koleżanek jeszcze bardziej podbudował jej morale. Oto powraca Diuna jaką znamy! Od tej chwili nawet Stado nie jest jej straszne. W sytuacji zagrożenia wystarczy przecież położyć się na plecach i udawać odrobinę przerośniętego szczeniaka. To zawsze (no – prawie zawsze) działa!
Sobota jest dla nas dniem pracy. Zaraz po śniadaniu, kiedy większość uczestników – bez względu na na ilość nóg przypadających na jedno ciało, rasę czy płeć; mierzy się ze piętrzonymi przed nimi przez sędziów i hodowców trudnościami podczas „Memoriału Hokiego” – corocznych zawodów będących niejako wizytówką spotkań w Późnej, my – siadamy do pracy nad prezentacją. Tym razem, pokaz slajdów, który przygotowujemy różni się znacznie od tego, który prezentujemy zazwyczaj. Dla „wilczakowej” publiczności przygotowaliśmy coś specjalnego – opowieść o podróży przez Himalaje przez pryzmat cech rasy czechosłowackich wilczaków.
Intensywne przygotowania przerywam tylko na chwilę (ale jaką chwilę!). W przerwie Memoriału przyszedł czas na wspólne, „rodzinne zdjęcie”. I choć wydawało się, że ustawienie do zdjęcia kilkudziesięciu wilczaków i ich przewodników jest zadaniem karkołomnym, po zaledwie kilku minutach zamieszania byliśmy gotowi by wśród śmiechu i niekończących się „siad!” i „waruj” chóralnie wykrzyknąć: – seks! 🙂
Chwilę później jesteśmy gotowi do prezentacji…albo tak nam się tylko wydaje. Okazało się bowiem, że przez zamieszanie komunikacyjne nie mamy rzutnika. My byliśmy pewni, że będzie na miejscu, Margo – że przywieziemy rzutnik że sobą. Przecież nic nie może pójść za łatwo ;p
Kryzys zostaje zażegnany dzięki zimnej krwi organizatorów (Przemku, Margo – dziękujemy!). Rzutnik się znalazł, a my poprowadziliśmy pierwsze w naszej karierze dwujęzyczne (po polsku i angielsku) spotkanie. I po raz pierwszy wśród widowni mieliśmy burych gości 🙂
Wieczór znów spędzamy przy ognisku, a Diuna, znowu buszuje pod stołem. Tym razem jednak nie kryje się przed Stadem (jest już jego częścią) ale przed naszym wzrokiem, pilnie śledzącym jej lepkie łapki. Oczywiście wilcza cierpliwość i spryt zostają w końcu nagrodzone, bo przecież czasem musimy spojrzeć w innym kierunku, na twarze rozmówców, czy własne talerze.
Niedziela jest dniem bonitacji i przeglądu młodych. Tym razem postanowiliśmy nie brać w nich czynnego udziału. Jako stosunkowo nowi i nieopierzeni jeszcze posiadacze rasowego psa, wolimy przypatrywać się z boku „ z czym to się je”. Dziś już wiemy, że składnikami bonitacyjnej „zupy” są mierzenie i ważenie zamieszane palikiem i doprawione odrobiną prochu strzelniczego.
Ten orzech zgryziemy za rok, a tymczasem bierzemy udział w szkoleniu prowadzonym przez czeskiego trenera. Diuna radzi sobie całkiem dobrze do momentu, kiedy ma położyć się przy nodze Przemka (tym razem to on, ze względu na moją kontuzję, ćwiczy z Suką)… Zamiast leżeć płasko na brzuchu, nasza Psa próbuje wykonać komendę „pif –paf” (zdechł pies) i kładzie się na boku…No cóż, jeszcze wiele pracy przed nami! Wcześniej jednak czeka nas decyzja… co naprawdę chcemy trenować z psem? IPO? Ratownictwo? Bieganie w zaprzęgu?
Na szczęście dzięki tak wielu spotkanym w Późnej ludziom – trenerom, hodowcom, zaprzęgowcom, przewodnikom, hobbystom – wiemy, że cokolwiek wybierzemy mamy od kogo się uczyć…
Dziękujemy!
Agi, Przemek i Diuna (nadal lekko oPóźnieni)
© 2013, Wataha w podróży. All rights reserved/Wszystkie prawa zastrzeżone. Każda kopia musi być w widoczny sposób opatrzona oświadczeniem o treści: „Materiał ten pochodzi z bloga www.3wilki.pl”.
kto pisał?
Wilczaki są przepiękne… Duże wrażenie robi zobaczyć kilka naraz 🙂 Najbardziej podobało mi się zdjęcie przy bramie (ostatnie). Chyba, jak zawsze, macie wiele przygód 🙂 😀
” Całe szczęście zamiast 15 zł, płacimy 6 zł. Pani w okienku radzi nam, jak ominąć kolejną bramkę we Wrześni :)” <- Pani w bramce BRAWO 🙂 a na tę bramkę się nadziałam wracając z Wież do Pozka po Krymie - to jakiś nowy twór
Bardzo przyjemnie czyta się ten artykuł, zapewne będę wracał na ten blog 😉 Pozdrawiam!