Jak karmić psa w podróży. Co lepsze: karma, a może mięso?
Wyobraźcie sobie, że ruszacie w podróż marzeń. Najlepiej w jakieś mało turystyczne i trudno dostępne miejsce. Jeszcze w Polsce samodzielnie planujecie swój wyjazd, a na miejscu nikt nie będzie organizował wam czasu. Będzie tak, jak lubicie – po swojemu. Zaczynacie od poszukiwania informacji na temat destynacji, czytacie książki, przeglądacie blogi podróżnicze, spotykacie się z ludźmi, którzy już kiedyś tam byli. Rezerwujecie bilet lotniczy, a może kuszetkę w pociągu, ewentualnie lądujecie u mechanika samochodowego błagając go, żeby wasz samochód dojechał chociaż do upragnionego celu (o drodze powrotnej lepiej nie myśleć). Stoicie w kolejce do konsulatu, a może czekacie na kuriera, który ma przywieźć paszport z waszą nową wizą. Organizujecie szczepienia, szukacie tanich noclegów na miejscu, w końcu wpadacie w wir pakowania. Spędzacie długie godziny próbując upchnąć te wszystkie rzeczy, które na pewno się przydadzą na miejscu. Potem próbujecie udźwignąć plecak/walizkę/torbę i uginacie się pod jej ciężarem. Bagaż ląduje z powrotem na ziemi – coś jednak będzie musiało zostać w domu. W końcu nadchodzi godzina zero, a wasz ‘reisefieber’ sięga zenitu.
No dobrze, a teraz się rozpakujcie. Połowa waszego bagażu zostaje. Przecież będziecie podróżować z psem, zapomnieliście? Diuna o sobie nie pozwoli nam zapomnieć, a każda nasza wspólna podróż zaczyna się podobnie: połowa naszego bagażu to psia karma 🙂 Dzisiaj podzielimy się z Wami naszymi doświadczeniami. Niezależnie od tego, czy jedziemy na krótko, czy na dłużej psia logistyka zawsze kręci się wokół psiej miski. I to my jako przewodnicy Diuny jesteśmy odpowiedzialni za to, żeby ta miska możliwie jak najczęściej była pełna. Inaczej Diuna zatroszczy się sama o siebie, wpędzając nas czasami w kabałę (zazwyczaj kończy się na podkradaniu jedzenia od obcych ludzi, chociaż w Himalajach Garhwalu nasza suka zasłynęła jako morderczyni – upolowała kozę nieopodal wioski Lahur; historię przeczytacie w naszej książce, która ukaże się latem tego roku).
Diuna od szczeniaka karmiona była suchą karmą. Dzięki temu wybierając się w każdą dłuższą podróż nie zastanawiamy się bardzo nad jej dietą – po prostu zabieramy ze sobą karmę, którą żywimy ją na co dzień. Nie gotujemy jej jedzenia – po całodziennym marszu energii starcza nam na rozbicie namiotu i ugotowaniu jednego tylko posiłku. Istotą kwestią jest także ograniczona ilość gazu, na którym gotujemy. Problem pojawia się wówczas, gdy w podróży przebywamy więcej niż miesiąc/dwa. Bo jak tu uzupełnić braki w karmie i gazie, kiedy właśnie przebywasz gdzieś w Himalajach lub innych górach, a najbliższa wioska jest o kilka dni drogi (nie mówiąc już o tym, że miejscowi ludzie w życiu nie widzieli psiej karmy, a karmienie psa czymś innym niż odpadkami z ludzkiego stołu traktują jak jakąś fanaberię). Trzeba się po prostu na to przygotować.
Wybierając się w Garhwal zabraliśmy ze sobą ok. 20 kg karmy Royal Canin (Maxi Junior). Diuna będąc szczeniakiem wychowała się na tej karmie, a my zdołaliśmy ją kupić przebywając jeszcze w Delhi (w stolicy Indii nie ma problemów z zakupem karm lepszej jakości – dostępne są one praktycznie każdej lecznicy weterynaryjnej). Więcej nie mogliśmy zabrać – karma zajęła praktycznie cały plecak Agi, resztę naszego wyposażenia trekkingowego dźwigałem sam. Na szczęście (dla Agi i nieszczęście dla Diuny) karma szybko się kończyła, więc dźwigania było z każdym dniem mniej. Jeśli zdecydujecie się na suchą karmę, zaplanujcie jej ilość odpowiednio, mnożąc dzienne zapotrzebowanie waszego psa przez liczbę dni planowanej wyprawy. Jeśli wasz wyjazd jest wyczerpujący fizycznie (np. długi marsz), to dzienne zapotrzebowanie energetyczne będzie wyższe. Warto to uwzględnić planując logistykę – zdrowy pies zawsze będzie miał wzmożony apetyt. Do wyliczeń dodajcie kilka-kilkanaście procent extra – będzie to wasze zabezpieczenie na wypadek nieprzewidzianych okoliczności, które mogą wydłużyć wasz wyjazd (np. choroba wasza lub psa, potrzeba załatwienia dodatkowych pozwoleń, oczekiwanie na transport, etc.).
Może z tego uzbierać się spory nadbagaż, który trzeba będzie założyć na swoje plecy (ewentualnie rozłożyć na wszystkich uczestników wyprawy). Jeśli wasz pies zakończył już swój wzrost (przyjmuje się, że do pierwszego roku życia buduje się układ kostny, szczeniaki nie powinny być poddawane obciążeniom), to będzie mógł dźwigać karmę z wami – wystarczy zorganizować mu specjalną uprząż z sakwami. A co zrobić, żeby zminimalizować ten dodatkowy ciężar? Można np. zabrać ze sobą wysokoenergetyczną karmę. Dzięki temu w tej samej jednostce objętości dźwigamy więcej kalorii. Zaoszczędzamy tym samym na miejscu i wadze. Kiedy karma zaczyna się kończyć, a my nie jesteśmy w stanie jej uzupełnić, musimy pójść na kompromis – albo ograniczyć dzienną rację, albo uzupełniać ją innym jedzeniem. W Himalajach gotowaliśmy Diunie dodatkową porcję ryżu, którą mieszaliśmy z karmą. W większych miastach kupowaliśmy także ghee, tzw. masło klaryfikowane, które zmieszane z ryżem i karmą dawało naszej suce dodatkowy zastrzyk energii, a także znacząco polepszało smak zubożonej przez dodatkowy ryż porcji.
Wybierając się do Mongolii (ta podróż trwała w sumie 149 dni) mogliśmy zabrać ze sobą więcej bagażu (przez ponad 3 miesiące jechaliśmy rowerami, resztę spędziliśmy podróżując pieszo lub lokalnymi środkami transportu). Na 8 sakw Crosso, 4 wypchane były karmą Planet Pet Society (ponad 40 kg). Planet Pet nawiązał z nami współpracę chwilę po naszym powrocie z Indii, a Diuna wręcz zakochała się w bezzbożowej karmie premium bogatej w mięso z kurczaka, którą specjalnie dla niej dobrał nasz weterynarz, Kuba Butkiewicz z Przychodni Podaj Łapę z Pabianic. Co ciekawe, jest to pierwsza karma, która Diunie smakuje od samego początku – zazwyczaj sucha karma nudzi ją po kilku miesiącach jedzenia.
Znowu historia zatoczyła koło – prawie połowę naszego bagażu stanowiła psia karma. W pozostałych 4 sakwach musieliśmy zmieścić się z zapasem ubrań i sprzętu trekkingowego, który miał nam służyć przez następne 5 miesięcy. Mogliśmy zrezygnować z Planet Pet Society i dokupywać karmę po drodze (w Rosji zaopatrzenie sklepów zoologicznych jest bardzo dobre – w każdej miejscowości można kupić psią karmę hipermarketowej jakości, a ostatni duży worek Royal Canina widzieliśmy w Bijsku, czyli ok. 450 km od granicy z Mongolią), ale niestety nie każdy producent działa na rosyjskim rynku. Woleliśmy zabrać ze sobą zapas Planet Peta.
Gorzej już było w samej Mongolii, gdzie najbliższy worek z psią karmą widzieliśmy dopiero po przyjeździe do Ułan Bator, czyli po pokonaniu ok. 2300 km. Karma powoli się kończy, jak sobie poradzić w takiej sytuacji? Po prostu trzeba korzystać z lokalnych rozwiązań. My po zejściu z gór do cywilizacji (uwaga, słowo cywilizacja w krajach rozwijających się oznacza często coś innego, niż nasze wyobrażenia) zazwyczaj idziemy na lokalny targ w poszukiwaniu substytutów. Kiedyś po całodniowych poszukiwaniach w Bageszwarze w Indiach udało nam się znaleźć ostatnią w mieście kilogramową paczuszkę psiej karmy, która ukryta była w jakiejś lokalnej aptece. Często zaglądam też do lokalnego rzeźnika, u którego kupuję mięso dla Diuny (znalezienie rzeźnika to czasami także wyczyn, zwłaszcza jeśli nie zna się lokalnego języka). To zazwyczaj misja dla mnie – Agi jest weganką. W północnych Indiach mięsem zajmują się głównie Muzułmanie, więc poszukiwania zaczynam gdzieś w okolicy meczetu wypytując się ludzi o “goszt” (mięso) lub “bakri” (koza). W Mongolii wystarczyło pójść na lokalny targ, gdzie zazwyczaj w centralnej części kobiety handlują mięsem (najczęściej jest to “mor”, czyli konina). Pobyt w mieście dla Diuny oznacza zatem ucztę i nadrobienie straconej masy, a my oszczędzamy nasze strategiczne zapasy karmy.
A na koniec kilka porad dla psich podróżników. Macie własne, podzielcie się z nami w komentarzu do posta:
- Planując długą wyprawę przemyślcie psią logistykę. Ile karmy potrzebujecie, jak ją będziecie transportować, ewentualnie czy ją uzupełnicie w trakcie podróży. Sprawdźcie z producentem, czy ma dystrybutorów w kraju docelowym, ewentualnie czy są tam zamienniki waszej karmy.
- Jeśli gotujecie swojemu psu posiłki, to przygotujcie dodatkowe paliwo do kuchenki. Dodatkowy posiłek może oznaczać, że wasze zużycie gazu może wzrosnąć nawet dwukrotnie.
- Uważajcie z karmieniem swojego psa kością – mogą być ciężkostrawne i powodować problemy z układem trawienia. W podróży trudno jest o dobrego weterynarza.
- Nie wszystkie psy są przyzwyczajone do surowego mięsa (czasami trzeba je ugotować, co może być problematyczne). Uważajcie też na częste zmiany diety (może to powodować biegunkę, co w połączeniu z dużym wysiłkiem może wpłynąć na zdrowie waszego psa).
- W krajach rozwijających się nie spodziewajcie się wysokich standardów, mięso może być zakażone, dlatego warto mieć ze sobą np. leki na odrobaczanie (skompletujcie też inne leki do leczenia psa).
- Nie karmcie swojego psa przed wysiłkiem fizycznym – w podróży najlepiej stosować wieczorne karmienie. Niektóre rasy mogą być zagrożone np. skrętem żołądka.
- Skontaktujcie się przed wyjazdem ze swoim weterynarzem i dobierzcie odpowiednią dietę.
© 2015, Wataha w podróży. All rights reserved/Wszystkie prawa zastrzeżone. Każda kopia musi być w widoczny sposób opatrzona oświadczeniem o treści: „Materiał ten pochodzi z bloga www.3wilki.pl”.
Related Posts
-
Fuck the rest…climbing’s the best, czyli trochę o wspinaniu w Indiach
No Comments | Feb 13, 2013 -
Gdy brak kompasu, czyli 10 rzeczy, których nie wiedzieliśmy o Mongolii Zachodniej
1 Comment | Sep 3, 2014 -
O tym jak czechosłowacki wilczak z Polski zawędrował do Indii
3 Comments | Mar 26, 2013 -
Z prądem, czy pod prąd? Czyli jak zasilać elektronikę w podróży
5 Comments | Feb 12, 2015
About The Author
Przemo
Basior w "Wataha w Podróży"
jak to upolowała kozę? 😛
Karolina cała historia opisana jest w naszej książce, która ukaże się już na przełomie maja i czerwca 🙂
ooo czekam niecierpliwie!
Ciekawy wpis! Polecam wskazówki opisane wyżej, a od siebie dodam że warto zaplanować dzienną rację żywnościową. Podzielić karmę na porcję. Jeżeli chodzi o bagaż dla psa to ja nie pakuje w niego więcej niż 15% masy psa. Pozdrawiam i życzę udanych wojaży 😉
bardzo ciekawe.
To rzeczywiście może nie być łatwe zadanie…
Hej. Jak podróżujecie z Diuną w samolocie? Macie własny transporter ? Jak tak to jaki ? Pozdrawiam
Tak, Diuna ma swój własny transporter. Wszystko opisujemy tutaj: http://3wilki.pl/z-psem-do-indii-formalnosci/
Ja pieska zostawiam u rodziny…to jednak najlpesze rozwiązanie na dłuższe podróże 🙂
My nie wyobrażamy sobie dłuższych podróży bez Diuny, dlatego zawsze nam towarzyszy.
Jak tam skiążka, kiedy w sprzedaży 🙂 ?
Już jest w przedsprzedaży: http://bezdroza.pl/ksiazki/wataha-w-podrozy-himalaje-na-czterech-lapach-agata-wlodarczyk-przemek-bucharowski,wataha.htm. Zapraszamy!
Pies jest członkiem ” rodziny” ( jakkolwiek inaczej by jej nie nazwać) jeśli wyjeżdżać w podróż to tylko razem. Więź jaka wtedy powstaje miedzy czlowiekiem a psem jest najsilniejsza! Zachęcam do wspolnych podróży – a nie odstawiania psa na chwilę gdzieś by bylo nam wygodniej, myślę że watacha sie pod tym podpisze 😉 uściski dla Diuny (śliczna sunia).
Psy są ekstra, zdecydowanie najlepszy towarzysz człowieka. Jednak, kiedy patrzę na rozmiary tego przedsięwzięcia, jakim jest podróż samolotem z psem na wiele dni na obcej ziemi, zastanawiam się czy to nie jest zbyt egoistyczne? Niby robicie coś fajnego ale tylko dla siebie samych. Jesteście pionierami w tej całej zabawie, ego jest tym mile łechatne. Niestety ciężko mi patrzeć na to osiągnięcie jako coś co popycha świat do przodu. Robicie dobrze tylko sobie i swojemu psu, a problemy które napotykacie są jakby niewspólmiernie wielkie do korzyści, które wyciągacie. Może jakaś bliższa podróż ale z dodatkowym psem ze schroniska? A może zabrać w tą podróż niepełnosprawnego człowieka? Wysiłek równie wielki a w moim mniemaniu jakiś owocniejszy, na pewno mniej samolubny. Generalnie fajnie, że macie swoją “czapę” i targacie ukochanego psa, tylko PROSZĘ zróbcie jeszcze coś dla świata:) pozdrawiam serdecznie i Was i psa
Wcale nie uważamy się za pionierów, tysiące ludzi podróżują ze swoimi psami, także samolotami. Owszem, spełnianie marzeń czasami może być egoistyczne (zwłaszcza w przypadku pionierskich projektów, trudno żeby tak nie było), ale my nie wyobrażamy sobie sytuacji, żeby zostawić Diunę i realizować nasze pasje. Patrz ostatni przykład z naszego podwórka, Piotr Kuryło porzucił swojego psa, żeby zrealizować swój projekt. My staramy się pokazać, że pies wcale nie musi być “kulą u nogi” i można zabrać do ze sobą na spacer, nawet tak odległy. Wybierając się w podróż w Ałtaj Mongolski staraliśmy się pomóc innym, stąd wsparcie dla Fundacji Irma (http://fundacjairma.pl/), którą promowaliśmy. Mam nadzieję, że tym samym dołożyliśmy małą cegiełkę do “rozwoju świata”. Pozdrawiam, Przemek.
Skądś To znamy! Jesteśmy już po pierwszej wakacyjnej podróży – Chorwacja. 🙂 No ale to jednak nie jest piesza wycieczka. Mogliśmy spokojnie wziąć karmę nawet 2 razy więcej. Natomiast podzielam zdanie : z psem wszędzie :)) Bez niego to nie było by to samo 🙂
Ja w podróży zawsze mam przy obie karmę oven baked tradition 🙂 Piesek zje smacznie a ja nie muszę się o nic martwić 🙂