I po XI powiadam Wam…nigdy, przenigdy nie jedzcie na ulicy…
|Nadini (mama Apoorvy), Apoorva i wszyscy Hindusi, których spotykamy na swej drodze zawsze to powtarzają. A my, dotychczas grzecznie słuchalismy rad i jedliśmy tylko w restauracjach i sprawdzonym miejscu z “ulicznym jedzeniem”, które okazało się indyjskim fast-foodem w jednym z centrów handlowych. To pierwsze – drogie, to drugie – ciężkie, smażone w głębokim tłuszczu i…dziwne (jak inaczej nazwać ostry smak masali zmieszany z czymś słodkim i mdłym?). Zwyczajnie nie dla nas. Po niecałych dwóch tygodniach w Indiach zatęskniłam za czymś lekkim, warzywnym i…gotowanym.
No i stało się! Kilka dni temu, nie mogąc się oprzeć wszechogarniającej pokusie (tak, tak…widziałam już sprzedawców z polowymi kuchniami na każdym rogu ulicy…nawet w miejscach, gdzie ich naprawdę nie było) ZJEDLIŚMY NA ULICY MOMO, czyli tutejsze (pochodzące z Nepalu) pierogi i…zgodnie stwierdziliśmy, że śmiało mogą stawać w szranki z polskimi – ruskimi 🙂 Zwłaszcza, że porcja 10 wegetariańskich pierożków kosztuje na pobliskim ryneczku (no, może nie najbliższym, ale znajdującym się w pół drogi między stacją metra, a naszym mieszkaniem…co okazało się położeniem idealnym, by wstąpić tam wracając z wieczornej lekcji yogi) równowartość dosłownie kilku złotych!
Było napradę pyyyysznie i miło:) Jako biali europejczycy w zupełnie nie-turystycznym miejscu (w knajpce, w której stołują się lokalsi) zostaliśmy naprawdę ciepło przyjęci. Właściciele tak się przejęli, że przysłali do naszego stolika chłopca by…brudną szmatą równomiernie rozmazał na stoliku resztki posiłków poprzednich gości (DZIĘKUJEMY!). No cóż, adventure – to coś, co lubimy najbardziej 🙂
Zjedliśmy po 1,5 porcji…oczywiście rękami, które…no cóż… nie należały do najczystszych. Po powrocie do domu poszliśmy jednak po rozum do głowy i “dla bezpieczeństwa” (bo przecież nie dla przyjemności! 🙂 ) wypiliśmy po szklanicy whisky z colą wierząc, że zarówno alkohol jak i cola mają zbawienny wpływ na zakażenia układu trawiennego…
Nie wiemy czy uratowały nas wiara, alkohol, czy silne układy odpornościowe…ale cóż,
DZIŚ TEŻ IDZIEMY NA MOMO:)
© 2013, Wataha w podróży. All rights reserved/Wszystkie prawa zastrzeżone. Każda kopia musi być w widoczny sposób opatrzona oświadczeniem o treści: „Materiał ten pochodzi z bloga www.3wilki.pl”.
tak nastraszyłaś w temacie, że się zmartwiłam i postanowiłam przeczytać przed śniadaniem i tylko mi teraz w brzuchu burczy, bo nie wzięłam do pracy nic do jedzenia 😀
Alkohol jako srodek mordujacy bakterie naprawde sie sprawdza – pijac shota po kazdym wiekszym posilku udalo nam sie nie pochorowac przez 3 tygodnie pobytu w Indiach i Nepalu:) nie jadalismy w *****restauracjach bynajmniej;)