Deszcz,sandały i riksza…czyli o rozbitkach i delfinach.

Właśnie wyszło słońce…pierwszy raz od dwóch dni. Padało przez dwie doby bez przerwy…niby to nic nowego, w Polsce przecież ciągle pada, ale skutki polskiego deszczu, no cóż – pachną inaczej.

Burza zaczęła się w środku nocy. Grzmiało tak, że cały blok się trząsł a ja zapodziałam gdzieś zatyczki do uszu. Przemo oczywiście smacznie chrapał (nawet gdyby świat się właśnie kończył, On  i tak spałby dalej ;p).

Rano na chwilę przestało padać, tylko po to, by lunąć z jeszcze większą intensywnością dokładnie w momencie kiedy wyszliśmy z domu…a potem już tylko padało, padało i padało…

Kiedy wieczorem wybieraliśmy się na yogę, stwierdziłam, że założę sandały bo ulice są tak zalane, że w innych butach natychmiast wyhoduję sobie jeziora i rzeki…Pomysł świetny 🙂 Przecież zawsze się sprawdza w…Europie, gdzie wynaleziono już chodniki. Tutaj jednak sprawy mają się bardziej błotniście…

Pierwsze 10 minut spaceru do metra było całkiem suche i przyjemne – szliśmy przecież przez dzielnicę dobrze utrzymanych, zamkniętych osiedli, których mieszkańcy (UWAGA!) nawet mają psy (tu jest to oznaka statusu społecznego)! Po chwili jednak skręciliśmy w okolice naszego ulubionego ryneczku (tak, tego od momo ;p), czyli w dzielnicę slumsów, gdzie na górze śmieci żyją razem ludzie (ich domami są namioty zrobione z folii, resztek blachy i innych odpadków), psy i świnie (Według  Himraja – naszego młodego indyjskiego kolegi; świnie ściągają do Gurgaon – części New Delhi, w której mieszkamy; ze wszystkich stron…Powód? Tutejsze kłopoty z kanalizacją, czyli dużo  darmowego pożywienia, jak na świński raj przystało – wylewającego się wprost pod raciczki). I tu zaczęła się prawdziwa “morska” przygoda. Ulica (czy raczej błotnista przerwa między budynkami) okazała się być od krańca, do krańca zalana mieszaniną wody, błota i ekskrementów (tak, tak – tutejsze kłopoty z kanalizacją). Nie mieliśmy jednak wyjścia, jeśli chcieliśmy zdążyć na yogę (a chcieliśmy bardzo), musieliśmy przejść właśnie tą drogą. Po chwili wahania przełknęłam więc głośno ślinę i starając się nie myśleć o składzie chemicznym brunatnej mazi pieszczącej delikatnie moje stopy, przeszłam…

Slumsy w Gurgaon
Slumsy w Gurgaon

Ratunek przybył kilka minut później, w momencie, w którym w zasadzie najgorsze było już za nami (cóż za wyczucie czasu!). Kiedy raźnym krokiem przemierzaliśmy kałuże “naszego” ryneczku usłyszeliśmy dobiegający zza naszych pleców głos:

-“Mister, metro?”. Oto rekin, w postaci młodego rikszarza, przemierzający przestrzenie nowo powstałych mórz i oceanów wypatrzył łatwą zdobycz…

– “How much?”.  Zapytaliśmy z nadzieją.

” Fifty!” Odpowiedział pewien siebie głos.

-“Oh, it is too much…fifty is auto* (* cena za podróż motorikszą spod naszego mieszkania do stacji metra). Twenty!” Powiedział Przemek i nie oglądając się dalej za siebie ruszyliśmy na podbój kolejnych kałuż wiedząc, że jedyne drobne jakie mamy w portfelu to 20 rupii.

Po chwili jednak usłyszeliśmy za sobą dobrze znany odgłos nieoliwionych kół ciężkiego roweru…-“Mister! Twenty…”I tak oto rekin okazał się delfinem ratującym rozbitków 🙂

 

Psy i świnie to częsty widok w Gurgaon
Psy i świnie to częsty widok w Gurgaon

© 2013, Wataha w podróży. All rights reserved/Wszystkie prawa zastrzeżone. Każda kopia musi być w widoczny sposób opatrzona oświadczeniem o treści: „Materiał ten pochodzi z bloga www.3wilki.pl”.

2 Comments