Dog Orient w Tomaszowie Mazowieckim, albo o tym jak przegoniliśmy pecha.
|-“Ał, ała, ałałała…!” Nie, to nie wilcze wycie Diuny, ale dźwięki, które ludzkie 2/3 Watahy wydaje z siebie przy każdym ruchu. Od Dog Orientu w Tomaszowie Mazowieckim minęły trzy dni…ból mięśni i kontuzjowanych kolan (tak, tak – “sport to zdrowie”) powoli staje się znośny. Jutro znów trening, ale jak to mówią “No pain, no gain!”
Dla nie zORIENTowanych, Dog Orient to cykl zawodów dogtrekkingowych odbywających się już od kilku lat w różnych miejscach w Polsce. Nam udało się być na ostatniej w tym sezonie edycji w Tomaszowie Mazowieckim.
Dlaczego właśnie tam? Przede wszystkim, dogtrekking (w skrócie DT) to dyscyplina bliska nam, nie tylko ze względu na podobieństwo skrótu do naszej ulubionej dyscypliny wspinaczkowej (“DryTool jest najważniejszy” 😉 A poza tym bieganie fajne jest…w ogóle. Bieganie na orientację – tym bardziej, a bieganie na orientację z psem fajne szczególnie. Bo pies, bo las, bo błoto, bo zgubić się łatwo, a odnaleźć – nie zawsze. Bo ludzie psolubni, bo atmosfera…bo…można by tak wyliczać jeszcze długo, ale najlepiej po prostu spróbować!
Odkąd wróciliśmy z naszego 500 kilometrowego dogtrekkingu po Himalajach (tak, TO BYŁ DT! Był las, było błoto, wielokrotne gubienie się i próby zorientowania…tylko nikt nie rozstawiał lampionów i nie liczył nam czasu) wiedzieliśmy, że chcemy się sprawdzić w tej dyscyplinie. Inspiracją dla nas stał się Pan Husky – człowiek, który rozbiegał (biegowa wersja słowa „rozwalił”) Polską Ligę Dogtrekkingu wygrywając każde (no prawie – raz był 3) ligowe zawody na trasie long. I jak takiemu nie „pogonić kota”?
Chęć gonienia Zbyszka (tak na imię ma nasza motywacja) rosła w nas z każdą imprezą na której nas nie było…”bo złamany obojczyk, pokazy slajdów, bo za daleko, bo nie mamy kasy…”. Rosła tym bardziej, im więcej kilometrów tygodniowo biegaliśmy (tak tak, Wataha biega regularnie).
Kiedy więc PanWszechwiedzącyFacebook powiedział, że RzutBeretemOdWarszawy (czyt. w Tomaszowie Mazowieckim) odbywają się zawody z cyklu Dog Orient (impreza nie będąca częścią Polskiej Ligi Dogtrekkingu, ale mająca historię i renomę – do tego słynąca z pięknych tras), a wpisowe wynosi dokładnie 0 (czyt. zero) złotych… po prostu nie mogliśmy się oprzeć! Zwłaszcza, że Tomaszów Mazowiecki jest „prawie po drodze” z Dolnego Śląska do Warszawy – do której właśnie podążaliśmy (wybieraliśmy się bowiem na uroczystą galę podsumowującą konkurs fotograficzny Ministerstwa Spraw Zagranicznych i National Geographic Polska pt. „Rozwój w obiektywie”, którego Przemek został laureatem).
Do bagażnika, poza garniturem (dla Przema) i elegancką sukienką (dla mnie) spakowaliśmy więc również buty do biegania i… I tu zaczęły się schody… Co jeszcze zapakować? Jak się ubrać? Przecież zima tuż tuż…
-“Chyba wezmę tylko soft-shell, przecież nie będę dźwigać 2 kurtek…” poinformowałam Przema.
Na co usłyszałam: -“A jak coś pójdzie nie tak?”
– “Ja to nie tak? Wszystko będzie w porządku. Bo…bo ja tak chcę!”
– “A pamiętasz co było ostatnio? Nie mam zamiaru zamarzać w środku…w samym środku niczego!” Niestety pamiętałam…Himalajska odyseja nie była naszym pierwszym doświadczeniem z dogtrekkingiem. Wcześniej, kiedy Diuna miała zaledwie 10 miesięcy był WAR (Wolfdog Adventure Racing) w Dolinie Będkowskiej, gdzie pomimo szybkiego tempa jakie narzuciliśmy sobie wraz z Dorotą, Maćkiem Baszti (Przemo obsługiwał linowe zadania specjalne na trasie), zgubiliśmy się dwukrotnie i zamiast 10, przebiegliśmy 15 km, a zamiast na podium – wylądowaliśmy tuż za…
Jakiś czas później (27.10.2012) w tym samym składzie (powiększonym o Przema, który tym razem również biegł…a raczej pomimo wcześniejszych deklaracji spacerowych – BIEGŁ!) pojechaliśmy na zawody dogtrekkingowe Polskiej Ligi Dogtrekkingu w Sicienku k/Bydgoszczy. Wybraliśmy to miejsce ze względu na bliskość domu letniskowego należącego do rodziców Maćka. Mieliśmy więc nie tylko świetne towarzystwo, ale i darmowy nocleg w pięknych okolicznościach przyrody. Wszystko zapowiadało się świetnie, Nie przewidzieliśmy jednak, że Baszti, pomimo młodego wieku i szczeniackiego zachowania Diuny potraktuje ją jak pełnoprawną sukę (=konkurencję) i jak to z konkurencją bywa, postanowi ją „wygryźć” – dosłownie. W czasie spaceru Baszti rzuciła się na Diunę i mimo jej poddańczej pozycji nie odpuściła gryząc ją w łapę aż do krwi. No cóż. Zdarza się, zwłaszcza wśród wilczaków. Nie przejęliśmy się za bardzo, łapa wyglądała dobrze a Diuna zachowywała się jak gdyby nigdy nic. Żadnych niepokojących objawów. No może poza lękiem przed panną B.
Resztę wieczoru i noc suki spędziły oddzielnie.
Rano, w dzień startu Diuna wyglądała na zupełnie zdrową i pełną energii. Biegła naprawdę dobrze (oczywiście nie ciągnęła, ale też nie trzeba było jej ciągnąć), zresztą cała nasz trójka świetnie dawała sobie radę. Byliśmy w czołówce stawki, bez kłopotu dotarliśmy do ostatniego punktu. Chwila odpoczynku dla psa (Diuna położyła się w cieniu), batonik (dla nas) i już szykowaliśmy się do pokonania szybkim tempem ostatnich trzech kilometrów dzielących nas od linii mety…Nie tym razem. Pomimo motywowania smakami suka nie nie wstała. Zaczęła żałośnie piszczeć i trząść się jak osika. Nie mogła utrzymać się na łapach. Nie było mowy nie tylko o ściganiu się, ale nawet o tym, by Diuna szła o własnych siłach. Trzeba było ją nieść. Od najbliższej przejezdnej dla samochodów drogi dzieliła nas odległość ok. dwóch kilometrów. Niewiele, pod warunkiem, że nie dźwiga się na rękach nieprzytomnego, ważącego ponad 20 kg psa…
Kiedy wreszcie dotarliśmy do weterynarza (najpierw Diuna była niesiona przez Przema, potem złapaliśmy stopa, który dowiózł nas do skraju wsi, by w końcu zostać podwiezieni do bazy przez organizatorów) okazało się, że Diuna ma wysoką gorączkę spowodowaną zakażeniem (Baszti przy ugryzieniu wprowadziła do rany bakterie) i niezbędne są zastrzyki z antybiotykiem. Na szczęście już po pierwszym Diuna poczuła się lepiej, ale naszego pierwszego “prawdziwego” dogtrekkingu nie ukończyliśmy.
Tę historię przywołał Przemek kiedy zastanawialiśmy się co wziąć, a czego nie brać na trasę Dog Orientu. Mając w pamięci wydarzenia sprzed roku i prognozę pogody na nadchodzący weekend Przemo postanowił być gotowym na niespodziewany biwak w lesie, kopanie jamy w śniegu i przetrwanie nocy przy -20 stopniach Celsjusza… Po długich pertraktacjach zgodził się wziąć tylko folię NRC, czołówkę, jedną kurtkę (za to ciepłą) i oczywiście (bez tego nie byłby sobą) aparat fotograficzny.
Kiedy trzęsąc się z niewyspania i nadmiaru kofeiny we krwi (aby stawić się w biurze zawodów przed 9 rano, usieliśmy wstać o 3:30) chwilę po ósmej wjechaliśmy na parking przy szkole podstawowej nr 7 w Tomaszowie Mazowieckim, gdzie mieściło się biuro zawodów, start i meta – przywitały nas uśmiechnięte ludzkie twarze i merdające ogony. Kiedy przy weryfikacji zapisów (jak zwykle trzeba było postawić krzyżyk przy „Świadom praw i obowiązków, w pełni władz umysłowych…” :p ) otrzymaliśmy Dog Orientowe koszulki, psie pakiety oraz “psie skarpetki w żelu” i żele chłodzące lub/i rozgrzewające mięśnie (dla ludzi, nie psów) zrobiło nam się jeszcze przyjemniej. Nawet w chwili słabości (tak właśnie wyklucza się najsłabszych psychicznie zawodników) przez głowy przeszła nam myśl, że może już nie trzeba się napinać…skoro na wstępie dostaliśmy nagrody… 😉
Ale nie dla nagród przyjechaliśmy. Chcieliśmy się sprawdzić. Pościgać z cieniem Pana Huskiego i własnymi ograniczeniami. Po raz kolejny zobaczyć na co tak naprawdę nas stać i raz na zawsze rozprawić się z depczącym nam po piętach pechem…A to wszystko pośród zapierających dech w piersiach widoków.
Pierwsze kilometry były naprawdę szybkie. Zakładaliśmy, że po starcie chcemy znaleźć się w czołówce stawki, po to, by później walczyć już z samymi sobą (zadyszką, bólem mięśni i kolan) o utrzymanie pozycji. Tak też się stało. Nawet Diuna, nasz nie-ciągnący pies dała się ponieść emocjom i ścigała psy, które biegły przed nią (oczywiście podgryzając radośnie psich rywali i plącząc się pod nogami ich ludzkich przewodników 😉 Robiła to na tyle skutecznie, że na pierwszym błotnistym odcinku, na brzegu rzeki Pilawy, moje nogi nie nadążyły za tempem nadawanym przez psie łapy i ślizgiem wylądowałam na brzuchu. Na szczęście tym razem obojczyki przetrwały w całości:) Czyżby pech nas opuścił?
Zwolniliśmy dopiero wtedy, kiedy wraz z całą prowadzącą grupą nie mogliśmy odnaleźć skrzętnie ukrytego przez organizatora w maleńkiej grocie (nie obyło się bez czołgania na brzuchu, tutaj podziękowania dla Kasi, która okupowała przed nami jamę i dziurkowała naszą kartę startową) punktu kontrolnego nr 3. Daliśmy się zwieść pędowi – temu owczemu, który zamyka oczy, przyćmiewa zmysły i każe pędzić na złamanie karku za przewodnikiem stada. Zatrzymaliśmy się dopiero wtedy, kiedy okazało się, że przewodnik również “zbaraniał” i nie do końca wie, dokąd biegnie. Zaczęło się wspólne przeczesywanie lasu w poszukiwaniu lampionu. Po chwili jednak grupa rozproszyła się i każdy na własną rękę z przeczesywania chaszczy, przerzucił się na przeczesywanie mapy. Od tej chwili grupa liderów zmniejszyła się znacznie, a my biegliśmy już w swoim tempie, co jakiś czas spotykając innych uczestników biegu. Raz my się gubiliśmy, raz oni…
Kiedy wreszcie dotarliśmy do punktu nr 9 znajdującego się wewnątrz poniemieckiego bunkra – 355 metrowego schronu dla pociągu sztabowego III Rzeszy – znów zamiast myślenia, górę wzięły emocje. Wyciągnęłam czołówkę (ciesząc się, że jednak ją zapakowałam) i raźno ruszyłam z Diuną na spotkanie przygody zostawiając Przemka za sobą (zamiast latarki Przemo używał flasha aparatu co chwilę rozjaśniając na ułamki sekund skrawek przestrzeni przed sobą). Kiedy wreszcie odnalazłam perforator, okazało się, że rzeczywiście (tak jak mówili organizatorzy) jest on ukryty wewnątrz bunkra, ale znajduje się tuż przy wejściu od jego wschodniej strony (o tym też mówił organizator)…ale po co sobie ułatwiać?
Z 9 do 10 punktu trasa była już prosta, a odcinek między nimi, stosunkowo krótki, Jednak nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy się…(tak właśnie, nie śmiejcie się) nie zgubili. Zamiast szukać punktu zaraz przy przejeździe kolejowym, pobiegliśmy 200 metrów dalej, do kolejnej ulicy… Niby niewiele 200 metrów, ale dla mnie… No cóż, gdyby nie wsparcie i motywowanie przez Przema, byłoby naprawdę ciężko.
Udało się. Linię mety przekroczyliśmy uśmiechnięci (a może to był grymas wywołany bólem mięśni?), trzymając się za ręce. W końcu, JESTEŚMY WATAHĄ 🙂
W sumie przebiegliśmy 28 kilometrów (tak mówi Endomondo), gubiąc się „zaledwie” 2 razy, w czasie 03:39:41, plasując się na piątej pozycji w klasyfikacji generalnej i pierwszej w kategorii rodzinnej.
Na podium, w kategorii rodzin na drugim miejscu znaleźli się Katarzyna Bogołembska i Maciej Kapuściak z psem o imieniu Snoop, a na trzecim Anna i Mariusz Kieruzel i Michał Ciski z Luną/Riką.
Poczuliśmy się trochę nieswojo zajmując wyższą lokatę za “prześcignięcie rodziny z dzieckiem”. Nie jesteśmy z tego dumni, ale niestety kategorii “mix” (takiej jak na rajdach przygodowych) w dogtrekkingu nie ma (być może “jeszcze”). Dwie osoby startujące razem z jednym psem należą, chcąc nie chcąc, do kategorii rodzinnej. No cóż – Wataha jest rodziną (choć może odrobinę nietypową), staramy się jak najwięcej robić razem i start w Dog Oriencie był właśnie takim „razemrobieniem”, wspieraniem się w walce z własnymi słabościami.
Wszystkim rodzinom startującym z dziećmi (tymi ludzkimi) serdecznie gratulujemy. To wielki zaszczyt stanąć z Wami w szranki!
Organizatorom dziękujemy za wspaniałą atmosferę i sporą dawkę endorfin, błota i pięknych widoków, a władzom miasta Tomaszów Mazowiecki oraz Szkoły Podstawowej nr 7 – za brak opłaty startowej, ciepłe przyjęcie i jeszcze cieplejszą wegetariańską (!!!!!!!!!!!!!) zupę:)
Wyniki zawodów znajdziecie tutaj
Galeria zdjęć z trasy Dog Orient:
A relacje innych uczestników tutaj:
http://www.podrozezpsem.pl/2013/11/nasze-podroze-przez-lasy-bota-i-bunkier.html
http://www.festiwalbiegowy.pl/biegajacy-swiat/dog-orient-w-tomaszowie-mazowieckim-ambasador-i-biala-na-podium-zdjecia
http://doglife.pl/dog-orient-2013-czyli-lola-szuka-domu/comment-page-1/
http://run-ningdog.blogspot.com/2013/11/dog-orient-tomaszow-mazowiecki.html
http://teen-mushing.blog.pl/2013/11/24/dog-orient-2013-tomaszow-maz/
© 2013 – 2014, Wataha w podróży. All rights reserved/Wszystkie prawa zastrzeżone. Każda kopia musi być w widoczny sposób opatrzona oświadczeniem o treści: „Materiał ten pochodzi z bloga www.3wilki.pl”.