O zadeptanych zebrach i głodzonych wilkach. Czyli kilka słów o powrotach.

Już półtora tygodnia jesteśmy w Polsce. Wataha w podróży do DOMU. Zachwyceni krajem, gdzie trawa jest zielona i miękka jak dywan, gdzie piwo smakuje miodem, każdy uliczny róg czerwieni się truskawkami, a ludzie (poza małymi wyjątkami) są przyjaźnie nastawieni do psów i ich przewodników.

Wyjątek potwierdza regułę.

Warszawa, Plac Wilsona. Całą trójką wędrujemy w odwiedziny do przyjaciół. Na drodze staje nam zebra (noo…taka co to leży plackiem na ulicy i tylko czyha, by zatrzymać uczestników miejskiego safari 😉 i czerwone światło. Zatrzymujemy się więc na chwilę dumania, którą niespodziewanie przerywa nam dochodzący zza pleców głos:

– Ale psa to chyba przekarmiacie! – za głosem podążało kobiece ciało w wieku co najmniej i rozmiarze nieco ponad-średnim.
– Nie, nie przekarmiamy, odpowiadamy z uśmiechem dumni z tego, że nasza Suka taka zgrabna i wytrenowana.
– To był sarkazm, odpowiedziała właścicielka głosu, tonem znamionującym pogardę. Jak można tak głodzić psa…

Witamy w domu…

– Proszę Pani, pies należy do rasy, która tak powinna wyglądać. Odpowiedziałam coraz szybciej łykając powietrze… Zanim zdążyłam dodać, że pies przewędrował z nami całe Himalaje Garhwalu, wielbiąca sarkazm właścicielka Głosu przerwała mi głośnym:

– PHI! Zagłodzone modelki też mówią, że powinny tak wyglądać.

Wataha po 2 miesiącach odchudzania
Wataha po 2 miesiącach odchudzania

Poczułam się jak ryba wyrzucona na brzeg przez falę rosnącego gniewu i bezsilności (BoProszęWłaścielkiGłosuProszęNaMmnieNieKrzyczećŚwiatJestPrzecieżTakiPiękny) Z trudem łapałam powietrze. By wreszcie zalana falą wzburzonej krwi dało mi się wypluć jedno zapowietrzone zdanie:
– To, że Pani jest przekarmiona…

– Ja, ja przekarmiona, (tym razem to właścicielka Głosu się zapowietrzyła) co ty Lala sobie wyobrażasz?

Chwilę wcześniej wyobrażałam sobie uśmiech Magdy i jej synka, smak ziołowej herbaty z miodem…teraz, moją wyobraźnię przykryła czarna chmura narastającego gniewu i frustracji. Ostre słowo na s… jak grom z nieba wyleciało z moich ust paraliżując obrończynię głodzonych zwierząt. Ludzie czekający na przejściu ze spuszczonym wzrokiem zaczęli się niepewnie rozglądać na boki, ukradkiem zerkając na Diunę.

Na szczęście zapaliło się zielone światło i my- krzywdziciele zwierząt mogliśmy bezkarnie wdeptywać w asfalt uciśnioną zebrę.

Wychudzona Diuna po przejściu ok. 480 km w Himalajach Garhwalu
Wychudzona Diuna po przejściu ok. 480 km w Himalajach Garhwalu

© 2013, Wataha w podróży. All rights reserved/Wszystkie prawa zastrzeżone. Każda kopia musi być w widoczny sposób opatrzona oświadczeniem o treści: „Materiał ten pochodzi z bloga www.3wilki.pl”.

9 Comments